Przepowiednie się sprawdzają czyli Wulkany24h 2012

Przed startem Wulkanów 24h najpierw Michał Jędroszkowiak powiedział, że Czeszka skopie komuś tyłek, a później Tomek Banach, że "młody" czyli Kuba Runowski zapłaci za trzymanie się mistrza ;-)

Według przepowiedni Kuba ostro zaczął, trzymając się mistrza Jędroszkowiaka:

Czeszka, czyli pani Magda Horova mijała się ze mną i Tomkiem Banachem prawie na całej trasie. Pierwszy raz na punkcie numer 3 - nie musiała się wspinać na cokół krzyża bo Tomek pobił jej kartę.

Do ruin radiostacji w Stanisławowie dobiegła z 2 minuty przed nami bo trochę się tam zamotaliśmy i wpakowaliśmy się na szczyt Rosocha.


Ona ucieka...

My dobiegamy...Swoją drogą to widok spod tych ruin był taki wspaniały, że Tomek zastanawiał się nad przerwaniem rajdu i dłuższą kontemplacją. Jedyne co go powstrzymało to braku pewnego płynu ;-)

Widzimy ją przed nami w rzepaku na przelocie na szczyt Górzca gdzie wybrała pewnie najkrótszy techniczy przebieg po granicy lasu. Gdzieś jednak po drodze się gubi bo do lampionu dobiegamy pierwsi, chociaż po prawdzie to nam ten wariant też nie wyszedł tak jak planowaliśmy bo tracimy kierunek i lądujemy na drodze na południu i stamtąd wchodzimy na szczyt z kapliczką:

a uśmiechnięta pani Magda tym razem jest za nami:

Na zdjęciu widać drogę, w którą leśnicy zamienili czerwony szlak. Trochę na wyrost moim zdaniem...chyba że planują jakiś zwiększony ruch pielgrzymkowy bo podobno góra jest obiektem kultu od pradziejów. Na zboczach jest kilka sztolni górniczych - dobre miejsce na OS jak na IWW 2011 ;-)

Dalej jest szybki asfaltowy przelot w dół do Chełmca, gnamy tak mocno, że nawet nie zauważamy odbicia czerwonego szlaku w bok. Ktoś z naszych też tu musiał pędzić bo na asfalcie leży numer startowy 3, hehe, zgadnicie kogo? Czeszki z tyłu nie widać, pewnie wybrała szlak.

Na bufecie, jak się później dopytałem, jej nie było. My, i owszem, zrobiliśmy sobie stopa, bardzo fajne jedzonko tam było i moje ulubione pomarańcze. Pani H. pojawiła się trochę dalej, bo na skałce Elfów, wdrapując się zaraz za nami. Przez chwilę biegliśmy razem ale ona wybrała wariant prosto przez rezerwat ścisły a my trzymaliśmy się cały czas szlaku i trochę nadrobiliśmy.

W wąwozie spotkaliśmy też ekipę kijkowców, którzy z maniackiem uporem czesali każdą górkę w poszukiwaniu punktu. Trochę ich nakierowaliśmy na bardziej właściwy kierunek ;-)

Przez następne trzy punkty nie widzieliśmy już nikogo, aż się dziwiłem czemu tak pusto. Na Czarciej skale zrobiliśmy sobie sesję zdjęciową, pięknie stamtąd ośnieżoną grań Karkonoszy było widać. W Pomocne zajrzeliśmy do sklepu, specjalnie dla nas miła pani go otworzyła.

Kuba tymczasem, przed PK7, czyli słupem stojącym na środku pola spotkał naszą "babcię" i wyperswadował jej jakiś dziwny manerw, którym chciała wchodzić na ten punkt od północy.

Ten dobry uczynek na nic się nie przydał bo chłopak wtopił, w przenośni i dosłownie, po przedostatnim punkcie, kiedy wylądował w bagnie poza szlakiem. My mieliśmy łatwiej bo jeden drugiego pilnował i wpadki tam nie zaliczyliśmy.

Przed amboną skończyła nam się woda i to akurat wtedy kiedy Tomkowi stanęło coś w gardle tak mocno że myślałem że zaraz padnie. Charczał okropnie ale jakoś dał radę. W takich chwilach zimna woda ze strumienia po drodze to był prawdziwy rarytas i przysmak! (Muszę coś wymyśleć z piciem bo okazuje się, że nawet jak uzupełnię bukłak w połowie trasy to i tak kończy się za wcześnie...)

Wpadliśmy na pierwszy szczyt Wielisławki, na którym zamiast perforatora znaleźliśmy naszą znajomą, która od 15 minut szukała zguby ;-)
Przypomniało mi się że na odprawie była mowa o źle postawionym ostatnim punkcie i zadzwoniłem do sędziego żeby to potwierdzić. Za chwilę gnaliśmy w trójkę na ostatni wierzchołek, zaraz nad samą metą. Pierwsi podbiliśmy karty i ostro zaczeliśmy zbiegać po lewej stronie. Na samym dole odetchnęliśmy i Tomek powiedział: "No teraz nas nie dogoni". Pomylił się okrutnie, a mina na tym zdjęciu mówi wszystko:

Okazało się, że pani Magda zbiegła stromą ścieżką, która prowadziła z punktu widokowego prosto pod Organy i metę. Ubiegła nas o kilka kroków ;-)

Na ostatnim zdjęciu macie wszystkich, dzięki którym ta relacja powstała: organizator Paulina Ruta Kaczmarek, prezes Polskiego Stowarzyszenia Nordic Walking, Piotr Maas sędzia główny i budowniczy tras, Tomek Banach, świetny biegacz z Bartoszak Saucony Team, no i pośrodku uśmiechnięta pani Magda Horova, jak dla mnie bohaterka tego rajdu.

Wszystkie zdjęcia tutaj są z albumu Wulkany 24h 2012 autorstwa Arka Jaskuły z team-u mod-x. Niesamowity gość, jak zobaczyłem go wnoszącego rower na szczyt Wilkołaka to szczęka mi opadła do samej gleby. To on nam zasugerował wariant z PK4 na PK5, Tomek chciał robić dłuższą pętle, najpierw na PK7,PK6 i PK5.

Cały rajd był super, opróczy szybkich zbiegów całą trasę pokonywaliśmy na luzie, rozkoszując się widokami. Kryzysik miałem koło PK7 ale doszedłem do siebie. Odpowiadając na pytanie ciekawskich kto nawigował, odpowiadam że była to idealna praca zespołowa, Tomek jak nigdy korzystał z kompasu a ja nie popełniłem błędów z poprzednich rajdów i cały czas kontrolowałem swoją pozycję na mapie. No, dobra przyznaję, że jeszcze na skrzyżowaniu w lesie(dziwne brzozy tam rosły, ze szczytami przechylonymi do ziemi w łuk i był duży plac na drzewo) w drodze na PK7 miałem chwilę niebytu też ;-)

AttachmentSize
Image icon Przebieg zaznaczony z głowy1.11 MB