Izerska Wielka Wyrypa 2011

W sobotę 21 sierpnia 2011 wystartowałem w II Wielkiej Izerskiej Wyrypie na trasie 50 km. Do bazy zawodów dotarłem koło 23 w piątek, jechałem ostatnim pociągiem do Lubania dalej rowerem do Zaręby. Sztab jeszcze pracował, odebrałem więc pakiet startowy i znalazłem sobie jakieś miejsce do spania.

Pobudka przed 6 rano po raczej mało przespanej nocy i śniadanie, czyli jogurt zmieszany z własnej roboty batonami energetycznymi, które niestety się rozpłynęły. Ale z jogurtem smakowały całkiem fajnie.

Z odprawy technicznej zapamiętałem, że punkty kontrolne odcinka specjalnego LO4 może odbijać w dowolnej kolejności co później się przydało. Chwilę po miałem już mapę w rękach. Zaplanowałem sobie że polecę najpierw na E01. Nic z tego jednak nie wyszło kiedy jak zwykle na początku dałem się ponieść większości, która wystartowała w kierunku E02. Udało się natomiast nie pędzić, biegłem sobie powoli rozgrzewając mięśnie, pomny jak je zabiłem podczas WSS gdzie wyrwałem na dłuższym przelocie na początku.

Pierwszy skrót w lesie i od razu widać że jest mokro po wczorajszych deszczach. Ale dzisiaj nie będzie padać - to czuję. Na szczyt wzniesienia z wieżą obserwacyjną wpadam bez problemu, cały czas jeszcze jest ktoś obok. Po zbiegnięciu w dół daję się pierwszy raz nabrać. Biegnąc w grupie nie zauważamy skrętu na południe zielonego szlaku i lądujemy na asfalcie poza mapą. Wkurzam się bo obiecałem sobie że nie będę się gubił, arghhh !

Wracam i w miejscu gdzie trzeba było skręcić spotykam ekipę nordic walking. Podłączam się do nich i dobrze mi to robi. Ich nawigator fajnie na głos tłumaczy mapę, odzyskuję spokój ;-). A ten odcinek szlaku jest kiepsko oznakowany, ścieżka czasami ledwo widoczna. Na dojściu do E04 też można było się pomylić. Zaraz po wyjściu z lasu niektórzy chcą pędzić dalej dobrą drogą ale Tomek się nie myli i lecimy dalej na południe.

Wchodzimy między drzewa i jest strumień. Teraz wystarczy tylko wzdłuż niego pójść tylko, że w którą stronę ? Wybieram prawidłowy kierunek i za chwilę jest punkt. Ekipa "kijkowców" marudzi więc nie czekam na nich, wyłażę z lasu i ścierniskiem na azymut kieruję się stronę Leśnej.

W miasteczku życzliwa pani jak tylko mnie widzi mówi "Do mostu i na lewo. Tak wszyscy pobiegli". Ok, nie będę się wyłamywał. Super ścieżką wzdłuż Kwisy docieram do początku odcinka specjalnego L04.
Michał Szczęsny na początku odcinka specjalnego podczas II Izerskiej Wielkiej Wyrypy
Sędziowie cykają mi fotkę na początku odcinka L04. Zdjęcie z albumu IWW MOD.X Adventure Team

Pierwszy perforator i zaraz potem dziura w ziemi nad ścieżką. Zrzucam plecak i okulary przeciwsłoneczne, zakładam czołówkę i daję nura w ciemności. Jest lina i są światła innych zawodników. Jest też problem bo bez okularów jestem ślepy jak kret. Idę więc mocno pochylony starając się trzymać kładki i nie wyrypać na kamieniach. Punkt jest tam gdzie powinien być więc szybko wracam z czeluści. Po zawodach szukam o sztolniach w Leśnej więcej info, zaciekawiły mnie te korytarze.

Na zewnątrz wpadam do okopów Pandurów i znajduję dalsze punkty. Odcinek specjalny zaliczony, dziwię się że tak łatwo. Napieram dalej w stronę pierwszej tamy na Kwisie, która spiętrza jej wody tworząc jezioro Leśniańskie. Ścieżka wzdłuż Kwisy jest dalej piękna, polecam każdemu spacer tamtędy.
Docieram do budynku elektrowni wodnej w Leśnej, zadbanej z tablicami informacyjnymi, w środku buczą generatory. Tama patrząc z dołu jest ogromna, schodki po lewej, którą prowadzą na szczyt dają się we znaki. Widok z góry też jest ekstra, podoba mi się zwłaszcza domek "zameczek" stojący w rogu.

Zaraz za tamą dobiegam do kilku zawodników. Biegniemy razem po asfalcie w kierunku Suchej, przed tabliczką z nazwą miejscowości skręcamy na południe, w kierunku "Stankowickiej Drogi" a więc sławnego zamku Czocha nie zobaczyłem. Kończy się asfalt, zaczyna ubita polna nawierzchnia. Jest trochę pod górę a później w dół. Dobiegamy do skrzyżowania dróg w pobliżu którego zaznaczony jest punkt numer 9. Po lewej jest zagłębienie, a w nim drzewo z perforatorem, super !

Wychodzimy z zagajnika i polną drogą biegniemy w kierunku Stankowic. W wiosce rozdzielamy się, trójka idzie prosto a ja z Krzyśkiem Rąpałą odbijamy w prawo przechodząc przez strumień. Szukamy polnej drogi, która ma biec równolegle do asfaltu w kierunku kościoła. Żeby się do niej dostać przełazimy przez jakieś podwórka. Pytamy się o drogę gospodarza, który ostrzega nas przed psem w następnym gospodarstwie. Krzysiek zostaje z tyłu, niestety za późno się zorientowałem bo już widzę otwarte podwórko, którego pilnują: mały kundel i wielki owczarek niemiecki. Czas wrzucić pełen gaz bo ten duży szybko rusza za mną. Dopiero po chwili odpuszcza, mój towarzysz będzie musiał go jakoś obejść ;-)

Jakoś ten skrót mały był bo na asfalcie do którego dobiegam widzę chłopaków, którzy poszli wcześniej prosto. No może minimalnie wyszedłem na tym lepiej, jestem z 200 metrów przed nimi i szukam szlaku biegnącego wzdłuż jeziora do Złotego Potoku. Ścieżka w dół znajduje się zaraz przed zabudowaniami.
Też jest fajna, poprzecinana co jakiś czas wąwozami z mostkami przerzuconymi nad strumykami. Dobiegamy do pierwszego ośrodka wypoczynkowego, później jest dłuższy odcinek, cały czas wzdłuż jeziora aż do OWP Złoty Potok. Biegnąc trzeba uważać, zdarzają się niespodzianki w postaci kamoli i korzeni.
No i do wody blisko ...

W Złotym Potoku czeka bardzo gorący żurek i woda. Zupa pasi mi w sam raz, bo czuję w że żołądku pusto, tylko przecież ten jogurt na śniadanie jadłem. Zapasu wody nie uzupełniam, później tego pożałuję. Nie biorę pod uwagę faktu że zbliża się południe i dopiero teraz będzie najgoręcej. W ogóle to raz pierwszy biegnę z "camelem" i jak dla mnie to jest bomba. Do tej pory zawsze się odwadniałem na dłuższych biegach, w nocy po, budziłem się z bólem nerek. Teraz jest ok, co jakiś czas piję małymi
łykami.

Ruszam dalej i od razu pakuję się do wody. Zamiast obiec zatoczkę za OWP koniecznie chcę skrócić i w ten sposób mam zupełnie mokre buty. Pocieszam się, że szybko wyschną bo słońce świeci coraz mocniej. Ale biegnie się dalej fajnie bo w cieniu drzew ścieżką nad jeziorem w kierunku kładki. Za następnym ośrodkiem prawie jej nie zauważam tak dobrze ukryta jest w zaroślach. Deski trochę sfatygowane, nawet w jednym miejscu brak jednej. Przydałby się remont. Na drugim brzegu kieruję się ścieżką na SW i zaraz jest słup z kolejnym punktem.

Teraz pora na OS3. Taktyka dojścia: biec dalej wzdłuż jeziora aż znajdę się naprzeciwko OWP Złoty Potok i wtedy mocno w górę. Tak robię i już z połowy zbocza widzę pomarańczowy kolor pierwszego punktu. Trzeba ostro wspiąć się w górę. Patrzę na mapę i drugi też wydaje się łatwy: na początku
w dół a potem najwyżej jak się da. I znowu się udaje, jest polana po prawej a zaraz za nią punkt. Ostatni został, poziomice wokół niego charakterystyczne, prawie okręgi. No i linia prosta, cały czas na zachód. W terenie wszystko się zgadza, wbiegam na "trójkę" bez problemu.

Żeby dostać się E07 mogą lecieć na azymut albo zejść w dół do ścieżki. Decyduję się na to drugie chociaż na prawdę jest bardzo stromo. Drzewko, którego się chwytam zostaje mi w ręku a więc zostawiam sobie je do pomocy. W tempie ekspresowym lecę w dół, za chwilę jestem z powrotem na szlaku. Dobiegam do mnie jakiś zawodnik, trochę zdezorientowany, pokazuję mu gdzie jesteśmy i dalej ruszamy razem. Ścieżka po tej stronie jest węższa niż ta na drugim brzegu, pełną prędkość trudno rozwinąć. Ale w końcu dobiegamy do zakrętu na którym jest punkt.

Teraz czeka nas ostatni odcinek wzdłuż Kwisy, do ruin zamku Rajsko. Ostrzegali przed nim inni uczestnicy w Złotym Potoku. Rzeczywiście, jest bardzo wąsko i skaliście. Dogania nas Krzysiek, który gdzieś się wcześniej zapodział. Żeby dojść do ujścia strumienia trzeba najpierw wdrapać się na górę i dopiero koło ruin zejść w dół. Ale za to ze znalezieniem punktu nie ma problemu - jest tam gdzie powinien być.

Jeszcze trochę leśnej ścieżki i wychodzimy na asfalt do Bożkowic. Tam chwila zawahania, którą drogę wybrać, pomaga oznakowanie szlaków rowerowych i spojrzenie na kompas. Jakoś tak spodziewałem się czegoś lepszego a tu zwykła polna droga, która dopiero w Janówce robi się bardziej wyjeżdżona. Zaraz
też las się kończy i po lewej jest polna droga w dół. Na dole czeka na nas drzewo nad strumieniem - przedostatni punkt.

Wracamy na drogę w kierunku Kościelnika. Po chwili dobiegamy do asfaltu. Gdzieś tu powinny być polne drogi na zachód w kierunku Kwisy ale nic nie widzę chociaż rozglądam się uważnie i zostaję z tyłu. Nie ma na co czekać, trzeba uderzać przez zaorane ściernisko. Tempo spada ale kierunek dobry i w końcu wychodzę dokładnie tam gdzie chciałem - w miejscu gdzie od szosy do Leśnej odchodzi boczna droga na most w Kościelniku Górnym. Na drugim brzegu niespodzianka - bukłak jest pusty. Nie bardzo wiem czy chcę się zatrzymywać żeby go uzupełnić. Przykład daje zawodnik, który biegnie przed mną. Wbiega na jakieś podwórko i prosi o wodę. Za chwilę ja robię to samo. Oczywiście tłumaczę przy okazji co to za okazja ;-) Zapominam o isotoniku, który mam zawinięty w złotku w kieszenie. Znowu się zatrzymuję i przesypuję do bukłaka. Niewiele tego się dostało do środka, większość wysypała się na plecak i na mnie jak rozwijałem złotko. Aż do mety będę się teraz kleił.

Wkurzam się i tracę koncentrację. Nie mogę znaleźć drogi, która prowadziłaby w stronę kopalni bazaltu. Kręcę się w okolicy dworku, są jakieś stawy, jest droga ale coś mi tu nie pasuje. Łażę w te i w te. Okej, pytam się w końcu pana na rowerze jak trafić. Wychodzi na to że muszę się trochę cofnąć. Rzeczywiście, trochę wcześniej okolica się zgadza oprócz jednego szczegółu. Stawy po obu stronach drogi są tak zarośnięte trzciną że ich nie zauważyłem. To mnie zmyliło. Na szczęście teraz jestem na właściwej drodze, dodatkowo upewnia mnie w tym widok prującego w dół uczestnika trasy rowerowej.

Został do zdobycia ostatni punkt na końcu wąwozu, nie było problemu żeby go znaleźć. Czas na powrót, droga jest właściwie tylko jedna, nie ma co kombinować. Biegnę więc przez las cały czas na północ. Trochę mi się już nie chce, podjadam maliny. Nagle słyszę głos "a co to za przestoje ?". To jakaś dziewczyna mnie dogania. Takie motywacji mi brakowało - doganiam ją i biegniemy razem. Chociaż ma mapę to jednak nie robi całej trasy, tylko sobie rozbieg trzydziestokilometrowy zrobiła. Jestem pod wrażeniem, moje najdłuższe rozbieganie to coś koło 25 km, raz w życiu mi się tak chciało ;-) Od razu jakoś łatwiej się biegnie, jesteśmy na asfalcie. Moment rozterki w którym miejscu ale to jeszcze nie tu trzeba skręcić w kierunku Zaręby.

Mijamy zabudowania i strzelnicę i dopiero wtedy ostatni zakręt. Nogi zaczynają "skrzypieć" ale ja się zawziąłem i przyspieszam. Koleżanka zostaje z tyłu, zwalniam i czekam na nią chociaż mówi żebym biegł sam. Ona jest trochę uwiązana, pulsometr jej bipczy że za szybko a ja nawet zegarka nie mam ;-) Okolicę już poznaję, to miejsce gdzie na początku miałem odbić żeby polecieć na E01. Koło się zamknęło, już widzę szkołę. Przed nią Irek Kociołek dopinguje i mówi żebym biegł do stolika numer 2, pewnie pierwszy jest dla rowerzystów.

I tak to się kończy. Bardzo fajnie było, wielkie dzięki dla organizatorów.