Harpagan 43

Jadę na rajd Harpagan, 43 edycja, jupiii!

W pociągu w Pile spotkałem kolegę, który na trasę rowerową 200km się wybierał. Nie pierwszy raz zresztą, bo we wrześniu zeszłego roku też się spotkaliśmy, tym razem w pociągu ze Stargardu Szczecińskiego do Łobza bodajże - on wtedy jechał z dziewczyną na Jesienne Trudy a ja na maraton szosowy. Tylko imienia nie mogę sobie przypomnieć ...

Na rozgrzewkę zrobiłem sobie 40km rowerem z Chojnic do Czarnej Wody szosą krajową nr 22 co to pamięta czasy sprzed II wojny światowej i pod spodem ma płyty betonowe. Kiepsko się po niej jechało, na dodatek mocowanie jednej sakwy mi się rozwaliło i bałem się że na każdej takiej hopce sakwa mi spadnie.

Nie zdążyłem na start trasy 100 na 21 ale chociaż miejsce do spania jeszcze udało mi się zaklepać w miarę ok. Wypiłem piwko z rowerzystami i poszedłem spać.

W nocy deszcz dudnił niemiłosiernie po dachu sali, cały czas się ktoś kręcił ale nawet się wyspałem. Na śniadanie zjadłem dwie bułki z sklepu obok - pani sprzedawczyni zapewniała, że całą noc je robiła specjalnie dla uczestników imprezy, plus jogurt z rodzynkami i banany. Znowu zapomniałem wziąć łyżki i gdyby nie to, że znalazłem stołówkę, w której ją pożyczyłem, to nie wiem jakbym ten jogurt wepchnął w siebie bo był strasznie gęsty.

Ubrałem się, napełniłem bukłak izotonikiem i ruszyłem na start. Po sprawnym wydaniu map cały towarzystwo, ponad 200 osób, punktualnie o 7:30 wystartowało. Spokojnie sobie biegłem, bez żadnego ciśnienia. Po chwili dobiegł do mnie Remik Nowak z obstawą i pyta się mnie czy biegnę z nimi. Też mi pytanie, wiadomo, że spróbuję ;-) Już po chwili się zaczęło kiedy powiedział: "nie lubię jak biegają po kwadratach" i skręcił w pierwszę przecinkę zamiast lecieć do mostu jak cała reszta. Pierwszy rów udało się po dwóch pniach na sucho przejść więc do PK1 dobiegliśmy bez "wodowania".

Jednak zaraz za nim i owszem, wpakowaliśmy się gdzieś tak po łydki w Strugę, łącząca jezioro Wieckie z jeziorem Smolnik. A zaraz za Strugą był kanał Wdy - tu już było głębiej bo pas. Taka zimna woda świetnie robi na mięśnie, bardzo mi się to spodobało. "naturalna krioterapia" według Remika ;-)

Po przejściu kanału nie pozostawało nic innego jak lecieć prosto przecinką na punkt numer 2. Chłopaki tempo mieli za wysokie jak na moje możliwości, zacząłem zostawać z tyłu. Jeszcze tylko zapamiętałem widok jak Remik odbija swój czip i momentalnie skręca w las na północ. Też pognałem za nimi ale w lesie szybko znikli mi z oczu zupełnie. Kierowałem się na północ na azymut i w końcu wypadłem na przecinkę przed jeziorem Grzybno.

Teraz drogą biegłem aż do rozwidlenia za bagnem 'Niedzwiedź'. W międzyczasie przegonili mnie Irek Kociołek, Tomek Grabowski i Piotr Chyczewski, który odbił w bok zaraz za jeziorem Wyspa. Na skrzyżowaniu skręcam w przecinkę wiodącą prosto na Kacze Błota. Wprawdzie ani kaczek ani błota za wiele tam nie było ale lampion jak najbardziej się znalazł i PK3 miałem zaliczony.

Mapa zrobiła się teraz biała ale las pozostał cały czas zielony. Po kilku przecinkach dobiegłem do torów kolejowych koło jeziora Drzęczno. Tu znalazłem drogę na zachód i nie pozostało nic innego jak cisnąć ile się da naprzód. Tak cisnąłem, że przeleciałem "moją" przecinkę i spanikowałem. Pytam się więc trójki "setkowiczów" gdzie jesteśmy. "W lesie" brzmi krótka odpowiedź. Od razu lepiej mi się zrobiło i już wiedziałem co się stało ;-) Zresztą nie sposób było nie zobaczyć pielgrzymki zawodników po drugiej stronie wyrębu..

Zaraz przed punktem dobiega do mnie Andrzej Urbański. Biegniemy razem do punktu, po podbiciu chipa wracamy na południe. Obecność Andrzeja rozleniwia, przestaję się orientować w prostym przebiegu. Na dodatek dopada mnie kryzys, nie wyrabiam tempa 5:10-5:15 na kilometr. Zwalniam, zostaję sam. Wpadam na jakaś porządniejszą drogę i dobiegam do większego skrzyżowania. Hmm, chyba nawet wiem gdzie jestem.

Napieram przez las na azymut na południe, punkt musi być blisko, zaraz przed torami. Biegnę przez las, wypadam na szeroką przecinkę. Wygląda na pozostałości starej linii kolejowej. Wpadam na diabelny pomysł, że na pewno mapa jest stara, torów już dawno nie ma a punktu trzeba szukać gdzieś w pobliżu. Do swojego pomysłu nawet przekonałem Adama i Kasię Skolimowskich, których spotkałem w tym miejscu. Łazimy tak w koło dobre 20 min ale nic
się nie zgadza, punktu nie ma.

Jak się miało zgadzać skoro po rajdzie czytam, że to były pozostałości po rozebranej bocznicy kolejowej z stacji Bąk na lotnisko w Borsku. Szlag by to trafił, a wystarczyło zmierzyć odleglość i wszystko byłoby jasne. Nauczka na przyszłość jak nic.

Dopiero widok innych zawodników pędzących dalej na południe przerywa ten obłęd. Po chwili jesteśmy na punkcie. Wolę dalej nie zakłócać swoim pokręconym myśleniem nawigacji innym więc zostawiam Adama i Kaśkę i zaraz za prawdziwymi torami kieruję się przez las na południe na stawy koło leśnictwa Uroże. Cały czas na południe, z kompasem w ręku. Nie mam pojęcia więc jakim cudem ląduje jakieś pół kilometra od mostu kolejowego na kanale Wdy na trasie Czersk - Bąk. Znowu jestem w szoku, gotów zwalić całą winę na magnetyzm kurhanów w Odrach gdzie jest kolejny punkt. Wyszło na to że zamiast na południe cały czas biegłem na południowy zachód. A tak bardzo chciałem znowu zaliczyć kąpiel!

Przełażę przez ten mostek, niezadowolony strasznie. Dobiega do mnie Krzysiek Arseniuk, razem biegniemy/idziemy do rezerwatu "Kamienne Kręgi", tym razem bez niespodzianek. Jeszcze tylko z prawej wyłazi na drogę jakiś setkowicz, mokry aż po szyję. Taa, mostku na kanale okazuje się, że nie ma, a głębokość trochę większa niż koło Czarnej Wody.

Bezpiecznymi wariantami pchamy się teraz razem z Krzyśkiem dalej na południe przez Pustki na Gotelp. Znowu nie zwracam uwagi na mapę, daję się ponieść. I znowu spotyka mnie za to kara. Wychodzimy na skraj łąki i przebiegamy trochę na południe a punktu nie ma. Był bardzo blisko, dosłownie za górką. Ale my przeszliśmy obok niego i później zaczeliśmy kluczyć w kółko bez sensu. W takich momentach
niesamowitą przyjemność sprawia mi przeklinanie na głos jak szewc. Wybluzgałem się i dopiero wtedy udało mi się namierzyć poprawnie na lampion. Krzyśka podczas tej akcji zgubiłem, znalazł się na mecie dopiero, przybiegł 19 sekund po mnie.

Teraz powrót, na wschód, koło leśniczówki i dalej aż do szosy. Po drodze przeskok nad dwoma rowami i przez Gotelp w kierunku Nowe Prusy. Przed mną pojawia się sylwetka jakiegoś zawodnika. Dobry sposób na przyspieszenie, halo mój mózg jak tam siły? Siły okazuje się są, chęci też. Ale ten uciekający też daje radę, dopiero przed Szałamajami (co za nazwy ;-)) go dochodzę. Młody chłopak, setkowicz, na dodatek debiutant. Szacunek się należy. Biegniemy razem, okazuje się że to Krystina Orman, brat Michał, którego miałem okazję poznać podczas Włóczykija. No to już mniej się dziwię czemu tyle siły jeszcze w nim, rodzinna krew. I chyba nawet lepszy czas wykręcił na debiucie niż starszy brat na swojej pierwszej setce.

W końcu jednak puchnie i przed Czarną Wodą odpada a ja przyspieszam i wbiegam ostrym finiszem na stadion. Aha a po drodze znowu Irek mi kibcuje, tak jak na IWW, i mówi gdzie jest meta, dzięki Irek!

Na końcu wyglądam tak, prawda że całkiem świeżo ;-)
Michal Szczesny na mecie Harpagan 43
Zdjęcie z galerii Pawła Piwowarskiego 22 kwietnia 2012 Harpagan 43

p.s. Na koniec miałem przyjemność porozmawiania z kierownik rajdu, pani Bożeną. Wszystko dlatego, że nie postąpiłem według regulaminu i zostawiłem swój rower na sali gimnastycznej. Kiedy po powrocie go tam nie znalazłem, pomyślałem "Bez jaj".

Pierwsze co zrobiłem to poszedłem na parking rowerowy i tam na szczeście się odnalazł. Tyle tylko, że obsługa nie chciała mi go wydać, zasłaniając się decyzją pani kierownik. A znaleźć ją nie było łatwo, prawie godzinę chyba czekałem ale w końcu zostałem wezwany
na "dywanik" a właściwie to na śpiwór bo okazało się że pani Bożena właśnie zaliczyła pierwsze kilka godzin snu od czwartku ;-). Może też dlatego ochrzan nie wyszedł jej za bardzo i po chwili miałem swój rower z powrotem.

AttachmentSize
Image icon Mój ślad z głowy rysowany1.85 MB